Rano zjdalem wypasiona kanapke z tunczykiem po czym sie spakowalem na nasza całodniową, samochodowa wyprawe po Huahine. W ostatnim momencie i troche na krzywy ryj dokleila sie do nas kobita z Hawajow ktora spala razem z nami w dormie. Jako ze poprzedniego dnia troche z nia rozmawialismy i wydawala sie calkiem mila, zabralismy ja ze soba ale bez jakiegos entuzjazmu. Na poczatku pojechalismy zatankowac. Myslelismy ze moze sie chociaz dołoży do benzyny ale nasze nadzieje prysly bardzo szybko. Zacisnęliśmy zeby i przemilczeliśmy sprawe. Na poczatku zatrzymalismy sie przy jakis zabytkowych kamieniach. Nasz przewodnik polecal az 2h spacer w celu dokladnego obejrzenia wszystkich tych kamieni. Nam jakos nie przypadly do gustu i po 10 minutach znowu bylismy w samochodzie. Nastepnym przestankiem byla mikro plantacja wanilii. Roslina jak roslina, zobaczylismy z czego tak naprawdę bierze sie wanilie, ta kobita z Hawajow kupila troche suszonek i ruszylismy dalej. Potem na dobre zaczelo padac. Moglismy ogladac jakies wegorze ale w takim deszczu nikomu nie chcialo sie juz wychodzic z samochodu. Potem pojechalismy na punkt widokowy ale niestety chmury i ponura aura nie pozwalaly w pelni nacieszyc sie widokiem. Ku naszej uciesze, przez chmury powoli przebijalo sie slonce. Po kilku probach trafilismy na calkiem fajna plaze i troche sobie poplywalismy. Niestety gdy zabralem sie za czytanie ksiazki znowu zaczal padac deszcz. Zebralismy rzeczy i pojechalismy do domu. Gdy dotarlismy deszcz lal jak dziki, normalnie sciana wody. Pogoda sprawila ze troche sie przespalem. Wieczorem poszlismy zobaczyc zachod slonca i tradycyjnie juz zaliczylismy wizyte w sklepie. Na kolacje zjadlem smażonego camemberta i kanapki. Potem jeszcze troche poczytalem i padlem jak zabity. Sobota 21 a Stas grzecznie spi.