Na śniadanie, 3 jajka które mi zostały z sześciopaku dla odmiany osmażyłem. Zrobilem tez kanapki na droge a o 8.40 z przed hostelu zabrał nas autobus. Na lotnisku kupilem troche kartek i zacząłem je od razu pisac i adresować. Tym razem samolot byl pelny. Wiekszosc ludzi leciała jednak dalej na Bora Bora a my wysiedlismy na pierwszym przestanku – Huahini. Nie mogliśmy sie za bardzo zdecydowac do ktorego hostelu pojechac. W koncu padł wybór na Chez Guinette. Niestety po wstepnej konsultacji telefonicznej koles zle odlozyl sluchawke i nie moglismy sie potem do niego dodzwonic zeby nas odebral. Do tego wyrzucili nas z lotniska ktore jest tylko czynne rano i wieczorem. Na mapie dystans ktory mieliśmy przejsc nie wygladal na zbyt dlugi także ruszyliśmy smialo na piechotę. Oczywiscie teraz slonce walilo pelna para. Przeszlismy jakis kilometr a potem los sie do nas uśmiechnął. Zatrzymal sie pickup a kierujaca nim starsza lokaleska ze swoja mama zaoferowała nam podwozke. W 5 minut dojechalismy do Fare gdzie byl nasz hostel. Potem zamiast spac w pokoju podwojnym, zakwaterowaliśmy sie w dormie gdzie nie bylo nikogo a w zamian zaoszczędzaliśmy prawie 10 Euro na dzien. Dorm byl bardzo duzy ale nie bylo w nim nikogo poza nami. Widzac ze mamy do dyspozycji bardzo dobrze wyposażoną kuchnie, od razu ruszylismy do sklepu, ktory byl większy od przeciętnego hipermarketu w Polsce, normalnie szok. Późnym popołudniem poszlismy wypożyczyć samochód i jak zwykle wcześnie poszliśmy spac.