Rano kapitan Fermin zabral nas i cala mase innych ludzi do Dangriegi gdzie o dziwo bez problemow zlapalismy autobus do Belmopanu. Troche sie obawialismy jak to bedzie z transportem bo w koncu byly wielka sobota a miejscowi podobno sa bardzo przesadni jezeli chodzi o podrozowanie podczas swiat. Do Belmopanu dojechalismy bardzo szybko ale tam musielismy przepuscic jeden autobus do San Ignacio poniewaz byl calkowicie pewny. W ramach rekompensaty kupilem kukurydze maslana z mikrofali i bylo prawie jak w kinie. Nastepny autobus przyjechal po okolo 20 minutach. Do San Ignacio dotarlismy okolo 14 i od razu poszlismy do baru w ktorym wedlug przewodnika mozna zalatwic transport do Burton Creek Outpost. Ku naszej radosci, juz przy samym wejsciu przywital nas wlasciciel outposta i powiedzial ze okolo 17 mozemy sie z nim zabrac jego terenowa, trzydziestoletnia Toyota Land Cruiser. Koles byl Amerykaninem i mial pewnie z 50 lat. Byl bardzo wygadany i sprawial dobre wrazenie. Na poczatku sobie myslimy ze naprawde mamy szczescie. Poszlismy cos zjesc, wyciagnac pieniedze z bankomatu i szybko skorzystać z internetu. Wrocilismy o 17 i czekamy na kolesia. Siedzimy na schodach przed tym barem i czekamy. W koncu przyszedl okolo 18, lekko podchmielony i mowi ze to jeszcze troche potrwa, ze musi zalatwic kilka spraw i zrobic zakupy. Nie mielismy za duzo do gadania takze czekamy. Czekamy i patrzymy a on w tym barze drin za drinem wali i raczej nie wyglada zeby mial cos zalatwiac. W pewnym momencie wychodzi i zaczyna przepraszac ze to wszystko tak dlugo trwa. Zaprosil nas do baru i zamowil nam kilka piw. Tymczasem dochodzila juz 21. W koncu koles wstal juz calkowicie na bani i mowi ze jedzie odebrac zakupy i jak tylko wroci to jedziemy do outpostu. My juz nieco zniecierpliwieni czekamy dalej. Dochodzi 22 koles wraca i mowi ze da rady dzisiaj pojechac bo spotkal mechanika i ten mu calkowicie odradzil jechania dalej przez jakies niby problem z przednia osia. Mowil ze w kazdej chwili moze to peknac i ze koniecznie trzeba to naprawic i ze bedzie mogl to zrobic dopiero jutro rano (czytaj Wielka Niedziele). A wniosek z tego taki ze musilismy znalesc nocleg w San Ignacio o godzinie 23 w Wielka Sobote!! Gdziekolwiek nie poszlismy mowili ze nie ma szans ze cale miasto jest pelne turystow i ze mozemy zapomniec o pokoju. Z taka wlasnie wiadomosci wrocilismy do baru gdzie wlasciciel outpostu caly czas drinkowal. Byl na tyle rozsadny ze powiedzial ze nam pomoze i cos wymyslimy. Zadzwonil do kilku miejsc ale i tam nie bylo wolnych pokoi. Skonczylo sie na tym ze zadzwonil po jakiegos Niemca ktory za 30 dolarow zawiózł nas o polnocy w Wielka Sobote do Outposta. Jechalismy na pace a koles byl chyba z rodziny Schumacherow. Wertepy, wyboje dla niego to nic, my tym czasem malo z tej paki nie spadlismy. Lekko po polnocy bylismy na miejscu. Przed wyjazdem wlasciciel narysowal nam mape jak znalesc materace i miejsce do spania. Mapa okazala sie jednak zbyteczna poniewaz zona koles nadal nie spala zaniepokojona co sie z nim dzieje. Dla wyjasnienia powiem ze tam nie ma ani pradu ani zasiego komorek. Opowiedzielismy jej cala historie poza pewnymi szczegolami i zmeczeni calym dniem czekania poszlismy spac.