Wyjazd z Outpostu

W koncu sie wyspalem bo bylismy calkiem sami i nikt nie chrapal. Poszedlem wykapac sie w malej rzeczce i o 9 bylem juz gotowy do wyjazdu. Staralem sie jak moglem zeby niczego nie zapomniec ale jak sie pozniej okazalo nie do konca mi sie to udalo (zostawilem jedna niebieska koszule :-/). Okolo 9.30 razem z holendrami zapakowalismy sie na taksowke pick-upa i pojechalismy do San Ignacio. Przemek siadl z obok kierowcy a ja z Holendrami na pace. Przemek robil zimny lokiec i w pewnym momencie zlapalem go mocno za reke niczym jakies zwierze. Tak sie przestraszyl ze malo nie wskoczyl na kierowce. Niezla byla polewka! W San Igancio poszlismy do hostelu Central ktory tak wedlug wlasciciela nie bylem wcale hostelem tylko o’telem. Pokoj jak to pokoj, cztery sciany i dwa lozka ktore wydawaly z siebie gorsze dzwieki niz swiniak przy drutowaniu. Przemek poszedl na hambuksa a mi ciagle zalegaly sardynki z puszki ktore zjadlem na sniadanie. Obydwoje mielismy ogromne ochote na pizze ale nie udalo nam sie znalesc nic w rozsadnej cenie. Natomiast znalezlismy w miare tani internet gdzie spedzilismy zasadnicza czesc popoludnia. Wiczorem wrocilismy w to samo miejsce gdzie Przemek jadl burgera i zamowilismy quesadille ktora byla naprawde ogromna. Zjedlismy i po okolo godzinie zaczelo sie! Biegunka pelna para. Najpierw zlapala Przemka ktory ledwo dobiegl do hostelu. Ci ktorzy mnie znaja pewnie zdzwiala kolejenosc bo to zawsze ja uchodzilem za najszybszego pod tym wzgledem :). No ale dlugo nie trzeba bylo czekac i dolaczylem do Przemka. Wieczorem zmordowania quesadilla nigdzie nie wyszlismy pozatym nastepnego dnia trzeba bylo wstac wczesniej na wycieczke.

Komentarze (0)