Po stronie Belize spodziewalem sie jakiegos normalnego portu a tu sie okazalo ze wysadzili nas przy malym molo na ktorym o dziwo czekali juz celnicy i kontrola paszportowa. Czynnosci administracyjne zajely mniej niz 5 min no i co teraz. Na horyzoncie kilka domkow, zadnej drogi nie mowiac juz o autobusach. Wrzucilismy plecaki na plery i idziemy. Po kilku minutach napotkalismy jakis miejscowych ludzi ktorzy powiedzieli nam ze do terminalu autobusow jest jeszcze jakies 10 minut piechota ucieszeni idziemy dalej, pot leje sie strumieniami bo slonce wali niemilosiernie. Idziemy i idziemy a tutuaj ani sladu terminalu. Co prawda wygladalo ze wchodzimy do centrum takze sie nie poddawalismy. Miejscowa ludnosc to w 99% murzyni ale wszyscy wygladali na przyjaznych, niektorzy nawet mowili nam „dzien dobry”. Po kolejnych 15 minutach zniecierpliwieni pytamy sie znowu gdzie ten terminal. Kobieta nam odpowiada ze to juz blisko maks jakies 5 minut. Wyciagnelismy troche lokalnych dolarow i ruszylismy dalej. Idziemy kolejne 10 minut i nadal nie widac zadnego terminalu. W koncu za zakretem pojawil sie terminal. Szlismy tam minimum pol godziny w maksymalnym sloncu! Dystanst to jednak rzecz bardzo relatywna w zaleznosci ile sie ma na plecach :) Dosyc szybko udalo nam sie zlapac autobus do Hopkins, ktory byl prawie pelny. W srodku panowala niesamowita atmosfera. Wszyscy usmiechnieci i rozbawieni. Z glosnikow lecialo super reggae a konduktor wygladal jak Jay – Z. W przeciwienstwie do innych krajow w ktorych bylismy tutaj mimo ze bylismy jedynymi bialymi w autobusie, nikt nie zwracal na nas uwagi. Do Hopkins dotarlismy po okolo godzinie. Bylismy bardzo zmeczeni bo raz ze wstalismy o 5 rano to jeszcze przeszlismy kilka kilometrow w pelnym sloncu z plecakami. Powoli robilo sie ciemno takze po obejrzeniu kilku miejsc postanowilismy ze nie warto juz dalej szukac i zatrzymalismy sie w Ransom. Za $15 dolarow mielismy dwa polaczone ze soba pokoje z czego w jednym byla kuchnia i lazienka. Poszlismy jeszcze do sklepu kupic wode i poszlismy spac.