Wstalismy bardzo zmeczeni (patrze poprzedni wpis) spakowalismy sie szybko i poszlismy dwie ulice w gore gdzie, wedle informacji ktora zaciagnelismy w recepcji, mialy jezdzic autobus do Puerto Cortes. Na ulicy zywej duszy, nawet bezdomni jeszcze spali w kartonach ale ze bylo juz jasno to nie bylo az tak hardcorowo jak noca. Po 10 minutach przyjechal typowy minibus. Konduktor (wytlumaczenie dla niewtajemniczonych: Jako ze minibusy ciagle staje a ludzie wsiadaja i wysiadaja rola konduktora jest tutaj oddzielona od roli kierowcy. Konduktor nagania ludzi z przestankow, zbiera kase, pakuje walizki, worki i inne duperele na dach.) od razu wydal nam sie cwaniakiem bo chcial nas skasowac podwojnie za to ze mamy duze plecaki. Oczywiscie bez zastanowienia wzielismy je na kolana ale reszty nie chcial nam dac. Nie chcialem sie z nim klocic podczas jazdy bo jeszcze by nam kazal wysiasc no ale na miejscu robil fochy ale kase oddal.