Wstalem wczesniej zeby moc skorzystac z neta. Jeszcze przed 9 zjedlismy sniadanie a o 9.30 odebrala nas lodka ktora poplynelismy do Livingstone. Po drodze mijalismy wyspy pelne kormoranow i piekne zatoczki.
W samym Livingstone czulem sie jak na Jamajce (nigdy tam nie bylem ale tak to sobie wyobrazam). Wiekszosc stanowili murzyni ktorzy zaciagali miejscowa odmiana angielskiego. Krzys zostal z bagazami w porcie a ja poszedlem na szybki rekonesans. Raptem kilka knajp i sklepow i tyle. Glowna atrakcja sa tu chyba podroze wglab dzungli i wycieczki lodka.