Z Coban wyjezdzamy juz o 8 rano. Musielismy troche przesc ale minibusa znalezlismy bez wiekszych problemow. Jako ze mielismy troche czasu do odjazdu chlopcy poszli kupic cos do jedzenia a ja zostalem z plecakami. Wrocili z malymi ciasteczkami ktore jak sie potem okazalo byly naszym jedynym posilkiem az do 19.30 wieczorem. Ruszylismy. Na poczatku jechalismy przez male wioski az wjechalismy w bardziej gorzyste tereny. W dole rozciagala sie ogromna dolina a w niej, niczym jakies krosty, rozproszone byly male pagorki. W pewnym momencie zniknal asfalt i zaczelismy zjezdzac do Lanquin. W pewnym momencie przeszla mnie mysli czy warto tyle jechac zeby zobacz jakas wies i strumyk. Hostel o nazwie Retiro zostal nam polecony przez kilka osob, takze jechalismy tam bez czytania przewodnikow. Szybko spostrzeglismy podobienstwo miedzy Retiro Earth Lodgem – drewniane domki, wszedzie zielen i do tego przeplywajaca obok rzeka. Okazalo sie ze trojek juz nie ma takze ja z Krzysiem poszlismy do tzw pent house’a ktory okazal niczym wiecej jak poddaszem do ktorego trzeba bylo wejsc po stromej drabinie. W srodku tylko dwa wyrka i lamka. Przemek poszedl do cywilizowanej jedynki takze rzeczy zostawilismy u niego i od razu poszlismy na miasto czyli na wioche. Trafilismy na rynek gdzie zawierane byly milionowe tranzakcje a potem szybko obczailismy lokalny kosciol. Zaraz obok zlapalismy pickup’a ktory na plandece zabieral ludzi do samego Semuc Schampey oddalonego od Lanquin o jakies 10km. Droga byla przepiekna, jechalismy przez dzungle a czasami przez bardziej odkryte tereny. Po dojechaniu na miejsce, zaplacilismy za wstep na teren parku i zniecierpliwieni ruszylismy w kierunku el mirador czyli punktu widokowego. Na strzalce bylo napisane ze wejsc moze zajac 1.15h co mnie troche przerazilo bo wejscie bylo naprawde strome. Po 15min szybkiego tempa okazalo sie ze juz jestesmy na miejscu :) Widok byl przepiekny. U naszych stop plynela mala rzeka ktora w pewnym momencie rozdzielala sie na dwa poziomy. Gorny poziom byl bardzo spokojny z malymi wodospadami i zatoczkami. Natomiast pod nim plynal glowny, podziemny nurt. Po okolo 200m dwa poziomy ponownie sie laczyly. Widzac kapiacych sie ludzi od razu nabralismy wigoru zeby schodzic na dol i troche sie ochlodzic. Na dole nie wytrzymalem i dalem nura jako pierwszy. Woda byla krystalicznie czysta i ciepla. Postanowilem tez po raz pierwszy przetestowac podwodne mozliwosci mojego aparatu. Troche sie balem bo wczesniej zauwazylem ze ten sam aparat ma inna dziewczyna i powiedziala ze jej pierwszy egzemplaz przestal dzialac po pierwszym kontakcie z woda. Obylo sie bez problemow, aparat dziala a zdjecia ... mozna ocenic sememu na pikassie. Bawilismy sie jak dzieci, skakalismy i nurkowalismy. W koncu wyczerpani zabawami i plywaniem zaczelismy sie zbierac. W drodze powrotnej okazalo sie ze niedaleko Lanquin jest ogromna jasknia w ktorej nocujaca miliony nietoperzy (murcielagos) ktore akurat za godzine, czyli o zachodzie slonca. Mimo glodu i zmeczenia bez wahania postanowilismy ze idziemy. W drodze do jaskini zaczepil nas maly chlopak ktory w przyszlosci chce zostac przewodnikiem, zaczal nam opowiadac o jaskini i wiosce takze powiedzielismy mu ze go biezemy za naszego przewodnika. W jaskini bylo duzy roznych figor przypominajacych rozne zwierzeta lub postaci ludzkie ale my i tak czekalismy na nietoperze. Siedlismy przy wyjsciu i czekalismy na zachod slonca. Po okolo 15 minutach zaczely wylatywac pojedyncze sztuki. Za wszelka cene chcielismy je zlapac na aparacie ale nie bylo to latwe. Po nastepnych 15 minutach wylatywaly juz cale obloki. Gdziekolwiek nie poswiecilem latarka widzialem dziesiatki batmanow, do tego te przerazliwy szelest. W koncu zaczelismy wracac do hostelu. W swietle ksiezyca przeslismy przez wioske, zmeczeni emocjami i brakiem kalorii. Jako ze byla juz 19 bylismy przekonani ze z kolacji nici, tym bardziej ze w wiekszosci hosteli trzeba o wiele wczesniej deklarowac ze bedzie sie jadlo kolacje. Ku naszem zdziwieniu okazalo sie ze kolacja jest o 19.30 i ze wcale nie trzeba jej rezerwowac. Po szybkim prysznicu ruszylismy na posilek. Zjedlismy w ciszy i odzyskalismy sily. Po kolacji poszlismy jeszcze na kilka drinkow i przy okazji poznalismy bardzo milego Francuza ktory podrozuje juz od kilku lat. Jego plecak byl o conajmiej polowe mnieszy od mojego a na dodatek mial w srodku namiot. Poszlismy do naszego pent house’a gdzie pilnie czuwal kot i poszlismy spac.