Z rana sie spakowalismy i pojechalismy oddac samochod na lotnisko. Myslelismy ze beda cos sprawdzac a tutaj tatalny chillout. Nawet koles nie spojrzal na samochod... hmm moze cos pozniej Krzysia obciaza bo kilka dragow zrobilismy.
Na lotnisku sie zaczekowalismy. Krzysia samolot byl prawie 3 godziny pozniej takze wiedzialem ze bede musial na niego poczekac w Guatemali. Troche sie tego obawialem bo mialem dosyc mocna wizje ze na lotnisku bedzie hardcore. Nie bylo tak zle nawet nikt mnie nie zaczepial. Poszedlem na odloty gdzie bylo kilka knajpek (miedzy innymi Mak). Krzys sie w koncu pojawil i ruszylismy do Antigua. Wzielismy takse i przez pierwsza godzine przejechalismy moze kilometr. Nie mozna tego nawet nazwac korkiem bo my po prostu stalismy. O dziwo wszyscy kierowowcy wygladali na wyluzowanych. Prawdziwa dzungla zaczela sie dopiero przy dojezdzie do skrzyzowania. Klaksony, przeklenstwa, kto wiekszy ten ma pierwszensto – tak to mniej wiecej wygladalo. Po tym jak uslyszelismy o tylu strasznych opowiesciach jak to taksowka wywozi pasazerow za miasto a potem sa ogalacani, bylismy nieco ostrozni i probowalismy ustalic czy chociaz jedziemy w dobrym kierunku. Nie bylo to latwe bo nigdzie nie bylo znakow, pojawimy sie dopiero poza miastem. W pewnym momencie przezylismy chwile grozy gdy koles cos zamamrotal i patrzymy ze sie zatrzymuje w srodku jakiegos pustkowia. Wypielismy sie z pasow, patrze ze sa kluczyki. Drzwi mielismy zamkniete takze myslalem ze wrazie czego bede skakal do przodu i odpalal fure. Okazalo sie ze koles po prostu musial sie odlac :).
Dojechalismy do Antigy. Nie mielismy nic zaklepanego takze znalezlismy hostel z przewodnika. Mimo ze moze troche drogi na miejscowe standarty ($25 za dwojke z kiblem) to wygladal naprawde kolonialnie. Cale miasto najlepiej opisuja chyba fotki. Poszlismy sie troche rozjerzec i ustalic dokladnie gdzie jestesmy zeby Przemek mogl nas odwiedzic. Siedlismy w jakiejs knajpie co serwuje sznycle i tam dolaczyl do nas Przemek z jakims ziomalem. Poszlismy sie potem przejsc troche po miescie (ciezko to nazwac miastem bo jest tu raptem kilka przecznic). Zachyczyslimy o kilka barow gdzie byli tylko gringos i jacys inny przyjezdni. Umowilismy sie na sniadanie na nastepny dzien i poszlismy spac.