Rano typowo po backpakersku zjedlismy po taniej kanapce ze sklepu poczym skorzystalismy z transportu miejskiego zeby podjechac pod wypozyczalnie samochod, gdzie niestety okazalo sie ze nie bedzie dla nas kabrioleta ktorego dzien wczesniej zabukowalismy. Zdecydowalismy sie wziasc cos nieco gorszego chociaz przez moment zastanawialismy sie czy nie zaszalec i nie wziasc corvetty z wypozyczalni obok.
Pojechalismy Key Biscane podrodze zachaczajac przez wypasiona wysepke gdzie znajdowaly sie domki jak z filmow. Z jednej strony przepiekne zajazdy a z drugiej prywatne przystanie i luksusowe jachty.... to sa rzeczy nie z tego swiata :)
Na samym Key Biscane znajdowal sie park gdzie poza dwoma ptakami ktore malo nie przejechalismy samochodem zobaczylimy tez jakies kojoty albo swistaki (zobacz zdjecie). Nasza wiedza o zwierzetach przoraza, przez chwile myslelismy ze to skunksy.
Polezelismy troche na plazy myslac ze slonce jest raczej slabe o tej poze roku co potem okazalo sie sporym bledem bo chodzilismy jak raki.
Nastepnie pokrecilismy sie fura po miescie szukajac Malej Hawany ale nic z tego nie wyszlo. Zeby nie przezyc zbyt duzego szoku kulturowego poszlismy do centrum handlowego gdzie zjedlismy mega porcje tacos w chilis. Potem juz wrocilismy na chate i padlismy przez jet laga i eskapady z dnia poprzedniego.